Listopadowe refleksje
Artykuł Agnieszki Gąsierkiewicz opublikowany w miesięczniku SZAMAN, listopad 2010
czy zmarli
wpływają na nasze życie?
Można wyobrazić sobie skalę naszego powiązania z życiem i śmiercią; niech będzie to skala
od -10 (śmierć) do +10 (życie). Niektórzy z nas patrzą ma życie, cieszą się nim,
biorą pełnymi garściami – ci na skali byliby
w okolicach +10, inni nie mają pełnej odwagi by czerpać z życia, żyją owszem, ale jakby „na
pół gwizdka” – na naszej skali mieściliby się w okolicach +3, +4, są też tacy,
którzy „stoją w rozkroku”, ich miejsce na skali byłoby w okolicach 0; częściowo uczestniczą w życiu, ale też często
odpływają w coś rodzaju niebytu, czyniąc
to w rozmaity sposób; świadomie się odcinają od świata lub nieświadomie
popadają w nałogi, chorują, cierpią. Widać
też wokół nas osoby, które fizycznie żyją, natomiast duchem przebywają bliżej
śmierci. Wydaje się, że pewna tendencja jest tu stała, choć oczywiście człowiek
się zmienia, szczególnie gdy tego chce…
KIEDY ZMARLI POZWALAJĄ NAM ŻYĆ PEŁNIĄ ŻYCIA?
Znicze a pytanie o sens istnienia
Wraz z żółknącymi i opadającymi liśćmi w sklepach pojawiają się znicze. Jesienią naturalny rytm przyrody kieruje nasze myśli ku zmarłym. Zapalamy na grobach lampki, niesiemy zmarłym kwiaty. Jaki jest tego cel? Czy zmarli potrzebują czegoś od nas? Czy może my chcemy dostać coś od nich?
Zapalanie zniczy i ozdabianie grobów ma wiele sensów. Najprostszy sens dotyczy wszelkich rytuałów powstałych by nam ulżyć w przeżyciu tego, co trudne. Na weselu nie rozważamy dylematów egzystencjalnych i słuszności swojej podjętej na całe życie decyzji, tylko rzucamy wianek, kroimy tort i tańczymy do rana. Pierwszego listopada większość z nas nie zagłębia się w analizę zagadek bytu, tylko dba o to, by grób jego rodziny wyglądał nie mniej zacnie od sąsiadujących mogił, by znicze paliły się jak należy i by zdążyć objechać kilka cmentarzy. W bezpiecznej otoczce znajomych nam zadań łatwiej oswoić się z przemijaniem. Większości z nas to wystarcza w kontakcie ze zmarłymi.
Miłośnicy cmentarzy i cmentarzofobicy.
Istnieją osoby dla których cmentarz ma szczególne znaczenie. Alejkami wśród grobów przechadzają się miłośnicy cmentarzy znajdujący tu spokój i ukojenie. Niemało jest też osób dla których nawet rytualna wizyta pierwszolistopadowa jest koszmarem, fobicznie unikają bowiem miejsca naszego wiecznego spoczynku.
Jadwiga straciła swojego jedynego syna, chłopiec zmarł w wieku 3 lat, nie udało się go odratować z ciężkiego zapalenia płuc. Po śmierci dziecka rozpadło się też jej małżeństwo. Związek nie wytrzymał wielkiego żalu, pretensji, szukania winnego … bo przecież gdyby się wezwało lepszego lekarza, bo gdyby…I choć wydarzyło się to ponad 40 lat temu Jadwiga na cmentarzu jest przynajmniej dwa razy w tygodniu, przychodzi ze świeżymi kwiatami, siada na ławeczce i czuje że to jest jej miejsce na ziemi.
Jadwigę zrozumiałby pewnie młodszy od niej o 30 lat Łukasz, przystojny krakowski lekarz. Wielu zdziwiła by informacja, że młody mężczyzna najlepiej czuje się chodząc po ulicach krakowskiego Kazimierza i wyobrażając sobie jego niegdysiejszych mieszkańców, a drugim miejscem, gdzie lubi przebywać jest teren obozu pracy w Płaszowie, tam, gdzie kręcono listę Schindlera i gdzie zginęło wiele tysięcy Żydów. Łukasz siada tam i może tak trwać długo w łączności z kimś…, z czymś…. co jest mu najbliższe na świecie. Sam nie wie co to jest. Nie rozumie swojego zachowania, nie wie skąd się wzięło, nie jest Żydem, a jednak tak bardzo ciągnie go do zmarłych, szczególnie do Żydów…
Świadome i ukryte powiązania ze zmarłymi.
Każdy z nas ma świadomość swojej postawy wobec zmarłych. Mówimy na przykład „czuję nieraz obecność i wsparcie mojej zmarłej babci” lub „nie lubię chodzić na cmentarz, to jest miejsce, którego unikam”. Świadomość jest ważna, natomiast zdecydowanie większą siłę oddziaływania ma na nas ruch odbywający się na dnie naszej duszy, w tych obszarach, do których zwykle nie mamy dostępu za pomocą rozumu. W tych głębokich psychiczno -duchowych pokładach mieści się nasze połączenie ze zmarłymi. Świadomie zwykle go nie rejestrujemy, możemy natomiast odczuwać brak chęci do życia, towarzyszący nam niezrozumiały smutek lub lęk, takie powiązanie może objawiać się również jako choroba ciała lub psychiki.
Pracując jako psychoterapeuta wciąż ze zdumieniem odkrywam jak wiele ludzkich problemów, niemożności, trudności w relacjach z innymi ludźmi, dolegliwości somatycznych i psychicznych ma swoje źródło w naszych nieuporządkowanych i zupełnie nieświadomych powiązaniach ze zmarłymi. Na czym polega takie powiązanie? Z kim ze zmarłych możemy być połączeni?
Postawa wobec Drugiej Strony Życia.
Temat relacji ze zmarłymi jest niezwykle subtelny i tak należy się z nim obchodzić. Obserwuję i doświadczam w pracy z klientami w jaki sposób oddziałują na nich relacje ze zmarłymi. Niemniej moim obserwacjom nie przypisuję miana jedynie słusznej wiedzy na temat bytu. Jestem ostrożna wobec tych, którzy twierdzą, że wiedzą „Jak To Jest Naprawdę Po Drugiej Stronie”. Mogę natomiast z pełnym przekonaniem powiedzieć jaki wewnętrzny ruch, jaka postawa wobec zmarłych blokuje ludzi w życiu, a jaka pozwala się życiem cieszyć. Uważam, że wolno nam zajmować się relacjami ze zmarłymi tylko po to, by wrócić do własnego życia, by je niekiedy pierwszy raz odnaleźć, a opuścić nienależną nam krainę zmarłych, w którą wplątaliśmy się nieświadomie i w której tkwimy cierpiąc, chorując lub czując się samotnymi. Kroki w pracy dotyczącej zmarłych możemy robić mając cały czas głęboko na uwadze, że to co dzieje się po śmierci jest znacznie większe od nas… jakkolwiek głęboko będziemy rozwinięci duchowo lub przekonani o swojej głębi omnipotencji… przerasta nas to. Tylko pokora, szacunek dla tajemnicy i skłonienie głowy przed tym „co po drugiej stronie” pozwala nam się tam zbliżyć. I wolno nam popatrzeć na zmarłych po to, by coś w sobie uporządkować i zrozumieć. Nic więcej. Terapeuta, który chciałby ingerować i wprowadzać zmiany według własnego pomysłu w tak subtelną przestrzeń podążałby prawdopodobnie za jakimś swoim szalonym uwikłaniem.
W jaki sposób łączymy się ze zmarłymi?
Na czym polega nieświadome powiązanie ze zmarłym? Z kim ze zmarłych możemy być połączeni?
Na warsztaty z ustawień hellingerowskich przyszła mama z 14 letnią córką Kingą cierpiącą na anoreksję. W pracy tą metodą wybiera się spośród uczestników spotkania reprezentantów osób związanych z klientem, by popatrzeć na obraz tego, co dzieje się z klientem i z jego otoczeniem. Ustawiłam reprezentantkę córki i reprezentantów rodziców. Matka stała obok córki patrząc na nią z troską, ojciec patrzył na podłogę i chwiał się na nogach, córka podeszła do ojca jakby chciała go podtrzymać. Zapytałam czy ojciec stracił w dzieciństwie kogoś ważnego. Odpowiedź dotyczyła brata bliźniaka, który zmarł przy porodzie. Zaproszony reprezentant brata bliźniaka położył się na ziemi przed ojcem, córka w pierwszym odruchu położyła się obok zmarłego wujka tuż pod stopami swojego ojca odgradzając go od brata. .
Dlaczego reprezentantka Kinga tak zachowywała się w czasie terapii? Z tego samego powodu, który nadawał sens i cel chorobie Kingi. Dziewczyna chciała umrzeć by powstrzymać przy życiu ojca. Tak naprawdę to ojciec chciał umrzeć, by być blisko osoby, która przez pierwsze 9 miesięcy życia była dla niego najbliższa. I choć ojciec nigdy nie mówił o zmarłym bracie i być może świadomie nie czuł, że chce umrzeć (był „tylko” depresyjny) córka intuicyjnie czuła jego podążanie do śmierci.
Najsilniej łączymy się z tymi zmarłymi, których los był na tyle bolesny, że rodzinie trudno było o nich pamiętać. Wyobraźcie sobie jak to jest, gdy jeden z bliźniaków umiera przy porodzie. Jak połączyć w sercu największą radość z przyjścia na świat dziecka z jednoczesnym najboleśniejszym doświadczeniem utraty dziecka? Rozdarte serce chce wtedy pęknąć. W tak bolesnych sytuacjach często radzimy sobie często bądź poprzez idealizację zmarłego bądź poprzez zapomnienie o nim. Oba procesy są wykluczeniem zmarłego. Są to wewnętrzne ruchy, które zwykle nie przedostają się do naszego świadomego rozumu. Regułą staje się, że osoby w kolejnych pokoleniach czują bliskość, zwykle też nieuświadomioną, z odtrąconymi zmarłymi. Tak jakby o nich rodzinie przypominali. Kinga chorując pokazywała na zmarłego wujka, o którym w rodzinie zapomniano. Robiła to dla ojca mówiąc w duchu: „kochany tato, lepiej ja umrę niż ty”. Tak wielka jest miłość dzieci. I tak magiczna. Wierzą, że w ten sposób uratują dorosłych. Kinga w swoim sercu była połączona zarówno z ojcem, jak i z jego zmarłym bratem.
W naszym sercu łączymy się z naszymi zmarłymi bliskimi, których nam po ich śmierci bardzo brakowało. Takie połączenie jest dla nas oczywiste, rozumiemy, że, gdy jeden z małżonków umrze, drugi chce pójść w jego ślady. Natomiast nie jest już oczywiste, że możemy być w duszy związani ze zmarłą ciocią czy pradziadkiem, którego nigdy nie znaliśmy, a nawet niewiele o nim słyszeliśmy. Dla wielu jest to szokujące odkrycie.
Nasza dusza może być połączona z przodkami, którym z różnych względów było ciężko. Dotyczy to głównie członków naszej rodziny; naszych rodziców, ich rodzeństwa, dziadków i ich rodzeństwa, niekiedy kogoś z pokolenia nawet głęboko sięgającego w przeszłość. Nasza dusza może być blisko tych, którzy mieli trudny los; zmarli przedwcześnie, zginęli tragicznie, ciężko chorowali, zostali odrzuceni przez rodzinę. Niekiedy jesteśmy w nieświadomej relacji z osobami nie należącymi do naszej rodziny, ale połączonymi z naszymi przodkami poprzez istotne wydarzenie, szczególnie gdy dotyczyło ono kwestii najistotniejszych czyli życia i śmierci.
Tak stało się w przypadku wspomnianego wcześniej Łukasza. Praca terapeutyczna pokazała jego głębokie powiązanie ze zmarłym tragicznie dzieckiem. Okazało się, że dziadkowie Łukasza w czasie wojny mieli sąsiadów Żydów. Młode żydowskie małżeństwo świadome zagrożenia prosiło, by przyjęli do siebie ich kilkuletniego synka, dziadkowie odmówili, choć chłopczyk był im bliski. Cała żydowska rodzina zginęła. Wspólny większy los połączył na poziomie duszy rodzinę Łukasza ze zmarłymi Żydami. Połączenie jest tym silniejsze im bardziej ukryte. W tej rodzinie nigdy nie wspominało się tym wydarzeniu. Łukasz o historii dowiedział się przypadkowo od znajomej babci.
Nasza dusza ma swoją logikę i swoje zasady. Nie kieruje się tylko tym, co mieści się w świadomej pamięci. W duszy nic nie ginie. Jeżeli jakiś temat został zablokowany „zamieciony pod dywan” przez naszych przodków, my jako potomkowie czujemy nieświadomy imperatyw by się tym zająć. Łukasz w swoim głębokim wnętrzu podążał za zdaniem „Kochani dziadkowie, ja to poniosę za was, ja tam będę patrzył, ja odpokutuję, ja położę się obok tych, którzy zmarli”. Czy to jest właściwe zdanie i właściwe miejsce dla młodego mężczyzny? Na pewno nie. I nie jest jego zadaniem zajmować się tym, co należało do doświadczeń dziadków. Młody człowiek miesza się w ten sposób w nieswoje sprawy. Co nim kieruje? Robi to z miłości do dziadków. Z szalonej miłości dziecka, które magicznie wierzy, że jeżeli ono będzie cierpiało, wówczas tym, których kocha będzie lżej.
Jak powrócić do własnego życia?
Czy pomoże Łukaszowi powrócić do życia? Co pomoże Kindze wyjść z anoreksji? Co pozwoliłoby Jadwidze znaleźć dla siebie szczęśliwe miejsce, również poza cmentarną ławeczką?
Na warsztatach Łukasz głęboko skłonił się przed reprezentantami i losem zmarłych Żydów. Skłonił się przed losem swoich dziadków i ich odpowiedzialność, którą bezprawnie wziął, zwrócił im z powrotem. Zrobił to z miłością wobec nich. Reprezentanci dziadków i zmarłych Żydów patrzyli na niego przyjaźnie. Odetchnęli jeszcze głębiej i spokojnie zamknęli oczy, gdy Łukasz odwrócił się od nich i stanął skierowany wobec własnego życia.
Praca z ustawieniami hellingerowskimi pokazuje, że reprezentanci zmarłych stają się spokojni, gdy żywi zostawią ich w spokoju z miłością i szacunkiem i zajmą się swoimi sprawami. Wtedy mogą naprawdę odejść. Pewnie rację miał Gabriel Garcia Marquez pisząc w Trzeciej rezygnacji: „Bowiem zmarły może być szczęśliwy, o ile jest już nieodwoływalnie umarły”. Być może zmarły jest szczęśliwy, gdy my nie zawracamy mu już głowy…, gdy opuścimy naszą ławkę na cmentarzu…
Kinga popatrzyła ze łzami w oczach na ojca, powiedziała „dla Ciebie z miłości kochany tato…”. Często uważamy, że choroba jest czymś złym, ma negatywne korzenie, używa się wobec niej militarnego języka; chorobę się zwalcza, pozbywa się jej, zabija się chore komórki. Tymczasem, gdy odkryje się, że za chorobą stoi dynamika miłości, że choruje się, by ktoś w systemie został dostrzeżony lub by kogoś uratować, wówczas choroba po prostu przestaje pełnić swoją rolę i może odejść. Choroba bardzo często jest jak peryskop nakierowany na tego, który nie był widoczny w rodzinie. I zwykle jest to zmarły. Choroby, zarówno duszy, jak i ciała często są wyrazem naszej nieświadomej łączności ze zmarłymi.
Reprezentant ojca Kingi położył się koło reprezentanta zmarłego brata, chwilę poleżeli przytuleni, tak jak leżą w łonie matki dwa bliźniaki. Potem ojciec powoli wstał. Popatrzył na żonę. Popatrzył na córkę. Jego wzrok miał w sobie zdanie „właściwie teraz dopiero pierwszy raz was widzę…”. Powiedział do nich :”teraz pozostanę… tyle ile będzie mi dane”. Kinga odetchnęła, mogła już stać spokojnie, już nic nie musiała robić dla ojca, mogła nareszcie czuć się jak dziecko przy swoich rodzicach
Ćwiczenie wewnętrzne dla tych, których ciągnie do zmarłych.
Gdy ktoś, tak jak ojciec Kingi, w głębi duszy czuje, że jego serce, jego miłość jest bardziej przy zmarłych niż przy żyjących, wówczas taka osoba nie jest w stanie siłą woli odrzucić swojego pragnienia odejścia. Ciągnie ją miłość, a czy można rozumem przeciwstawić się miłości? Zwykle taka osoba jest w silnym wahadłowym ruchu pomiędzy „chcę odejść” a „nie powinienem odchodzić”.
Jedynym dobrym rozwiązaniem jest pozwolenie sobie wewnętrznie na poddanie się potrzebie i pójście do zmarłych. Nie dosłownie, ale w wyobraźni. Na chwilę.
Jeżeli czujesz, że dotyczy to Ciebie możesz zrobić pewne ćwiczenie wewnętrzne. Zrób je sam lub poproś by ktoś bliski pomógł Ci mówiąc poniższy tekst.
Być może zechcesz zamknąć oczy nim poczujesz, że udajesz się do swojego wnętrza… uspokajasz się wewnętrznie, twój oddech jest równy, a ty możesz wyobrazić sobie… że udajesz się do krainy zmarłych… patrzysz na zmarłych ze swojej rodziny, być może również na osoby spoza rodziny…. na znanych i nieznanych, „dobrych” i „złych”. Niech towarzyszy Ci zdanie „tylko na chwilę…”. Rozglądnij się, czy ktoś wzywa Cię szczególnie. Podejdź do tej osoby i być może zechcesz położyć się obok niej i popatrzeć razem z nią na to, na co patrzy. Jeżeli chcesz coś powiedzieć zmarłemu – zrób to. I otwórz się na to, co On chce Ci przekazać – jakieś zdanie, prośbę lub dar. W pewnym momencie poczujesz, że już wystarczy, że teraz jeszcze nie nadszedł Twój czas, a gdy przyjdzie, wówczas tu się udasz. Skłoń się przed tymi, których zobaczyłeś i z szacunkiem w skłonie wycofaj się. Odwróć się w przeciwnym kierunku, tak, byś mógł popatrzeć na własne życie, na to, do czego teraz należysz i co jest przed Tobą. Powróć do swojego wnętrza. Otwórz oczy.
Teraz możesz zostać…. żebyś mógł cieszyć się życiem i przekazywać dalej to, co otrzymałeś.
Czy to nie pięknie odwiedzić pierwszego listopada cmentarz z poczuciem bycia włączonym w wielki nurt życia? Poczuć się cząstką większej całości, związaną z nią, a zarazem wyodrębnioną. Życie płynie z daleka, przepływa przez nas, a naszym zadaniem jest brać je w pełni, ze wszystkim co niesie. Gdy to robimy doświadczamy głębokiego szczęścia.