w okolicy walentynek, spojrzenie na miłość
W połowie lutego atmosfera
wokół słowa miłość zagęszcza się w
oczekiwaniach, wymaganiach, drżeniach radości i smutkach zawodu…
Koncepcja Berta Hellingera jest osnuta wokół miłości.
Tej podstawowej, a zarazem potężnej z której powstaje życie, czyli miłości
pomiędzy kobietą i mężczyzną. Wokół miłości w rodzinie. Wreszcie wokół miłości
obejmującej szeroki widnokrąg, którą Bert Hellinger nazwał miłością ducha.
Warto posłuchać, przyglądnąć się tym ujęciom miłości.
Bert Hellinger obserwując dynamikę ustawień opisał
zasady rządzące miłości, nazwał je porządkami
miłości. Jakież to tajemnicze zasady kierują naszym życiem uczuciowym,
rodzinnym i partnerskim?
Po pierwsze są one głęboko ukryte i najczęściej nie jesteśmy
ich świadomi. Porządek miłości opisany przez Hellingera nie dotyczy reguł
zewnętrznych, ale porządku i poukładania w naszym wnętrzu. Po drugie zasady te
brzmią nieco archaicznie. Po trzecie niezwykle skutecznie sprawdzają się w
życiu.
Kiedy spotkałam się z nimi pierwszy raz przyznam, że
niektóre budziły moje wątpliwości, a nawet oburzenie. Jednocześnie czułam
w nich głęboką mądrość, nawet jeśli moje dotychczasowe przekonania i poglądy
stały w sprzeczności z tezami hellingerowskimi. Najpierw z dystansem
przyglądałam się, potem przeszłam przez liczne doświadczenia osobiste z metodą
B. Hellingera. Dziś mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że z
doświadczeń tych wynikło dużo dobrego w moim życiu.
Zachęcam do spokojnego kontaktu z myślami B. Hellingera;
przyglądaj się, słuchaj, analizuj, abyś mógł wyrobić sobie własne zdanie. Nikt
uparcie trwający przy jedynie słusznych przekonaniach nie zrobi kroku
naprzód…
Co konkretnie B. Hellinger mówi na temat miłości
kobiety i mężczyzny?
O chłopcu, który spotkał dziewczynkę…
Mężczyzna spotyka kobietę, porywa ich wzajemna
fascynacja. Początek pięknej historii. Czy koniec też przypomina bajkę, a oni
żyją długo i szczęśliwie? Niestety ostatnimi czasy z bajek realizują się zwykle
tylko pierwsze akapity. Mija zauroczenie, marzenia pryskają jak bańki mydlane,
a księżniczka z księciem pozostają rozczarowani, z pretensjami lub poczuciem
winy. „To znów nie ten, nie ta” – myślimy rozchodząc się. Czekamy na kolejny
obiekt chwilowej adoracji. Taki scenariusz jest coraz częstszy, szczególnie dla
pokolenia współczesnych 20, 30-to latków. Co się wydarzyło w opisanej
historii? Otóż nie mężczyzna spotkał kobietę, tylko chłopiec spotkał
dziewczynkę. Spotkało się dwoje, którzy jeszcze nie dojrzeli to wspólnego tworzenia
związku. Mogą się sobą jedynie zachwycić, a potem rozczarować. Nie przechodzą
pomyślnie próby czasu.
Czego potrzebuje kobieta i mężczyzna, by mieli
szansę zbudować dobrą relację miłości?
Nie da sąsiad ni sąsiadka tego, co da ojciec i
matka…
W miłości jest kilka magicznych słów, jedno – bodajże
najistotniejsze – to szacunek. Kiedy mówię „szanuję Cię jako mężczyznę, szanuję
Cię jako kobietę z wszystkim co Twoje” wówczas otwieram drzwi dla miłości. Na
pozór proste i oczywiste. Niemniej budowanie szacunku wobec partnera to
potężny proces nad którym zwykle pracujemy wiele lat.
Kiedy możemy szanować tego kogo kochamy?
Wówczas gdy sami szanujemy swoją płeć oraz wszystko,
co jest nasze, czyli mówiąc szumnie – nasz los. Według Hellingera jest to
możliwe tylko po warunkiem posiadania dobrego nastawiania i szacunku do naszych
rodziców. Niestety – na nic najwspanialsza partnerka o figurze modelki, na nic
macho o uroku Roberta Redforda, na trwałą miłość nie mamy szans, gdy będziemy z
niechęcią patrzeć na własną mamusię i tatusia.
Na czym polega potężny wpływ naszego stosunku do
rodziców na tworzenie przez nas związków miłosnych?
Początek życia zarówno chłopca jak i dziewczynki
pozostaje pod wyraźnym wpływem matki. Nawet współcześnie, gdy role wychowawcze
ojca i matki często się „uśredniają”; tatusiowie kąpią, wyprowadzają na
spacerki, a mamy działają w biznesie- nawet wówczas ta pierwsza, głęboka
relacja z jedną osobą – matką – jest bazą kontaktu z ludźmi na całe życie. W
życiu chłopca następuje moment, gdy powinien on wychodzić spod wpływów matki i
przejść pod skrzydła ojca. Jeśli tego nie uczyni – ponieważ ojciec jest
nieobecny lub matka jest niechętna takiemu procesowi uważając ojca za
niewłaściwego – wówczas chłopak nie zbuduje swojej męskości, pozostanie w
„orbicie” kobiecości. Jak funkcjonuje taki mężczyzna? Na pierwszy rzut oka dla
wielu kobiet to ideał – zwykle czuły (do pewnego momentu…), wrażliwy,
rozumiejący kobiety, wie jak zadowolić kobietę, więc sprawdzi się jako
cudowny kochanek. Mężczyzna taki potrzebuje kobiety, podobnie jak mały chłopiec
potrzebuje matki. Szuka więc kobiet sprawiających wrażenie silnych, a takich w
dzisiejszych czasach nie brakuje. Potrzebuje kobiety, ale nie może jej
szanować, z całą jej kobiecą odmiennością. On po prostu tej kobiecej
odmienności „nie czuje”, bo sam jest niejako kobiecy. Jednoczesne przyciąganie
do kobiet idzie u niego w parze z chęcią ucieczki, bo intuicyjnie wie czym
grozi pozostanie „pod skrzydłami mamusi”. Problem w tym, że nie wie, gdzie ma uciec,
w efekcie często ucieka do kolejnej kochanki… Dawniej istniały rozmaite rytuały
inicjacyjne ułatwiające mężczyźnie ruch w kierunku tego, co męskie. Dziś
pozostaje posłuchanie Hellingera – by nauczyć się być mężczyzną trzeba
psychicznie zbliżyć się do własnego ojca, uznać, że to „ok. facet” i czerpać z
niego pełnymi garściami. Według Hellingera – mężczyzna tylko rezygnując z tego,
co w nim kobiece może nawiązać trwałą relację z kobietą. Przyjmuje on wówczas
kobietę jako dar i ma dla tego daru i dla kobiety szacunek.
A jak sprawa wygląda z dziewczynkami?
Hellinger bliski jest Freudowi mówiąc, że dziewczynki
początkowo podobnie jak chłopcy są w przestrzeni wpływu matki, jednocześnie odczuwają
fascynację męskością, którą prezentuje ojciec. Jeżeli córka pozostanie pod
urokiem swojego ojca, wówczas będzie funkcjonowała jako „córeczka tatusia”,
dobrze będzie czuła się jako kochanka, ale nie jako kobieta. By stać się
kobietą, dziewczyna musi ponownie zwrócić się ku swojej matce, niejako
„pochylić głowę” przed matką – wówczas będzie szanowała to co kobiece, a
jednocześnie będzie szukała mężczyzny jako swojego „dopełnienia”.
Pożegnanie księcia i księżniczki czyli zakochanie jest
ślepe, miłość ma otwarte oczy…
Paradoksalnie powrót kobiety do matki i mężczyzny do
ojca otwiera nam bramę do stania się dojrzałymi partnerami. By być dojrzałym,
najpierw trzeba się poczuć dzieckiem. Niby to proste i banalne, ale iluż z nas
czuje się lepszymi od swoich rodziców? Ilu z nas pomieszały się role i
zatraciliśmy poczucie „kto w tym układzie jest mądrzejszy i większy”? Ilu z nas
ciągle mniej lub bardziej świadomie niesie dziecięcą potrzebę by „uratować”
swoich rodziców, bo na przykład byli smutni lub chcieli odejść? W ten sposób
również stawiamy się ponad nimi, zamykamy się na strumień płynący od
rodziców. „Rzeka nigdy nie płynie pod górę” mówi Hellinger. Rodzice dają, a
dzieci biorą. Nieporządek wkrada się, gdy dzieje się na odwrót.
Dla uczestników warsztatów hellingerowskich
zaskakującą ulgą jest powrót na dobre dla nich miejsce w rodzinie – poczucie
się w pełni córką swojej matki, i synem swojego ojca. Dopiero z takiego punktu
czują, że mogą ruszyć „na spotkanie miłości”.
Co ciekawe – nie trzeba wówczas szukać księcia i
księżniczki z bajki. „Tylko ty jedyny…” – słychać w romantycznych piosenkach i
wierszach. Z tym śpiewem na ustach „mamisynkowie” i „córeczki tatusia”
nieustannie poszukują ideałów, którzy wreszcie zaspokoiliby ich dziecięce
marzenie o totalnym ukojeniu. Dojrzali kobieta i mężczyzna wiedzą, że partner
nie musi być idealny. Nie jest po to, by spełniać dziecięce marzenia o arkadii.
Patrzą na partnera z wszystkimi jego zaletami, wadami i uwarunkowaniami. Gdy
wychodzi się z postawy szacunku wobec tego, co w drugim człowieku inne, wówczas
okazuje się że tak naprawdę każdy jest „wystarczająco dobry”…
Hellinger mówi o miłości od pierwszego i drugiego
wejrzenia. Pierwsza jest fascynacją, powrotem do uczucia dziecka znajdującego
pełnię zaspokojenia przy piersi i u boku matki. Wszyscy zakochując się mylimy
obiekt naszych uczuć z matką – twierdzi Hellinger. Wierzymy, że wreszcie
znalazł się ktoś kto nas uszczęśliwi. Gdy już zorientujemy się, że to
niemożliwe… wówczas mamy szansę na miłość od drugiego wejrzenia. Możemy teraz
pokochać nie ideał, ale konkretnego człowieka. Ta miłość może trwać i rozwijać
się.
Równowaga w związku czyli balans na cienkiej linie…
Etap zakochania mamy już za sobą, nadal szukając
odpowiedzi na pytanie „co czyni miłość szczęśliwą” dochodzimy do tematu
potrzebnej równowagi. W czym pomiędzy mężczyzną i kobietą musi być zachowana
równowaga, by mogli stworzyć udany związek?
Po pierwsze w dawaniu i braniu. By związek był
udany muszę zarówno dawać jak i brać. Ruch ten dotyczy rozmaitych sfer życia;
materialnej i emocjonalnej. Wyobraźmy sobie partnera inwestującego w rozwój
swojej „drugiej połowy” – na przykład w postaci finansowania wykształcenia.
Jeżeli finansowany partner w jakiejś formie nie odda współpartnerowi włożonego
w siebie nakładu, wówczas będzie czuł obciążenie tym co dostał. Ten ciężar może
być na tyle dotkliwy, że obdarowany będzie chciał odejść.
Inna sytuacja dotyczy oczekiwań stojących za
romantycznymi wyznaniami „bez ciebie nie mogę żyć”, „jeśli odejdziesz, moje
życie straci sens…”. Początkowo takie zdania miło łechcą ego, z czasem stają
się obciążeniem nie do zniesienia. Bo któż może drugiemu dać sens życia? Jest
to zadanie dla rodziców małego dziecka; to oni mają dać poczucie
bezpieczeństwa, sensowności istnienia na świecie i nadziei. Oczekiwanie
zaspokojenia tych potrzeb w partnerstwie jest nieadekwatne. Partner, na którego
barki złoży się tak wiele, prawdopodobnie po jakimś czasie „odmówi
współpracy”.
Podobnie równowaga potrzebna jest w życiu seksualnym pary;
trudno jest utrzymać związek, w którym pożądanie leży tylko lub głównie
po stronie jednego z partnerów. Musi on wówczas „prosić”, jest na słabszej
pozycji, a drugi może go zawsze odrzucić nie ponosząc ryzyka.
Dynamika dawania i brania dotyczy również wyrządzonych
krzywd. Jeżeli w partnerstwie doznaliśmy jakiegoś zranienia, na przykład
partner nas zdradził, zrobił jakichś ruch wymierzony przeciwko nam, wówczas aby
przywrócić spokój, my również powinniśmy wyrządzić mu jakiś rodzaj krzywdy.
Wielu to oburza. A gdzie nadstawianie drugiego policzka? Gdzie wybaczanie?
Według Hellingera wybaczając stawiam się na pozycji „ponad” tym, któremu
„odpuszczam winy”. Jestem wówczas silniejszy i dominujący, co często tylko
wypełnia cyrkularną dynamikę kata i ofiary. Tymczasem każdy musi swoją
odpowiedzialność ponieść sam. Prośba „wybacz mi” jest próbą „pójścia na
skróty”. Wybaczenie nic nie załatwia, daje tylko pozory spokoju. To, co można
zrobić to powiedzieć z głębi serca „przykro mi, że tak się stało”. I pozwolić,
żeby partner również miał prawo do swojej „małej zemsty” za doznane przykrości.
Wówczas ma szansę nastąpić równowaga.
Hellinger bardzo pięknie i prosto opisał dynamikę
dobrego dawania i brania w związku. Gdy otrzymuję coś dobrego, mogę oddać odrobinę
więcej i wówczas związek się rozwija. Gdy spotyka mnie coś złego ze strony
partnera, dobrym wyjściem jest oddać to złe, ale w dawce mniejszej. Wówczas
dobro się rozwija, zło maleje, a szansa na udany związek znacznie rośnie.
Oprócz dawania i brania równowaga potrzebna jest też w
innych obszarach. Na przykład, gdy jeden z partnerów próbuje wychowywać
drugiego, czyli wchodzi w role właściwą rodzicom – wówczas zaburza się harmonia
w związku.
Równowaga potrzeba jest także w uznaniu ważności
rodzin, z których pochodzą partnerzy. Gdy w związku mówi się „moja rodzina jest
lepsza”, bo bogatsza, mądrzejsza czy mająca jakąkolwiek inną przewagę, wówczas
niszczy się związek. Para musi po pierwsze uznać, że obie rodziny pochodzenia –
jakąkolwiek trudną czy pomieszaną historię niosą – są po prostu równie dobre.
Po drugie dostrzec wzorce i przekonania wyniesione z domów, a następnie na tej
bazie w partnerstwie budować własne modele. Często to istna droga przez
ciernie; bo czy na wigilię ma być barszcz, czy grzybowa? W końcu gotujemy zupę
rybną i w niej odnajdujemy własny przepis na szczęście.
Więź czyli siła alkowy.
„Nie mogę uwierzyć, że moja dawna miłość ma takie
znaczenie…” mówi zadziwiony Jan patrząc na ustawienie swojej rodziny. Przyszedł
na warsztaty z powodu kłopotów z dorastającą córką. Reprezentantka jego córki
ciągle patrzy się w kierunku reprezentantki pierwszej wielkiej miłości Jana,
kobiety, z którą ostatecznie się rozstał, a później poznał swoją żonę. Córka i
„pierwsza miłość” są ze sobą nieświadomie związane. Dlatego córce tak trudno
jest odnaleźć miejsce przy własnej matce, a w efekcie swoje miejsce w życiu.
Skąd taki zadziwiający obraz?
Hellinger w praktyce ustawień odkrył znaczenie relacji
tworzącej się miedzy mężczyzną i kobietą gdy następuje pomiędzy nimi zbliżenie
seksualne. Nazwał ją więzią. W tym sensie każdy akt seksualny jest „wiążący”,
ma on istotne znaczenie dla naszej duszy, a partner seksualny na trwałe wpisuje
się w nasze życie. Możemy się z nim rozstać, możemy o nim zapomnieć,
możemy go nawet znienawidzić, niemniej na głębokim poziomie zawsze pozostaniemy
związani. Każda kolejna więź ma słabszą siłę, ta „któraś z kolei” nigdy nie
będzie miała mocy pierwszej, co nie znaczy, że miłość w kolejnym związku nie
może być głębsza i dojrzalsza. Chodzi to o pewien rodzaj biologiczno- duchowego
powiązania, które w swojej istocie przekracza nawet nasze zdolności
pojmowania.
Stąd tak istotne jest zrobienie „porządku” w naszych
sercach z poprzednimi związkami.
W swoim ustawieniu Jan ze łzami w oczach patrzył na
reprezentantkę Zofii, swojej pierwszej miłości, potem powoli wypowiedział słowa
„szkoda, że nam się nie udało”, po chwili dodał „biorę część mojej
odpowiedzialności za to, że nam nie wyszło, twoją pozostawiam przy tobie”.
Teraz mógł popatrzeć na reprezentantkę swojej aktualnej żony, miał poczucie,
jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu, jakby jej obraz wcześniej był
przysłonięty przez nie załatwioną historią. „Dziękuje, że czekałaś” powiedział
z miłością do żony. Teraz wreszcie był w pełni obecny, a ich córka Karolina
mogła znaleźć dobre miejsce obok swoich rodziców.
Jabłka pod jabłonią.
Czy Karolina miałaby szansę na udany związek, gdyby
jej ojciec nie zrobił „porządku” w swoich spawach sercowych. Prawdopodobnie
będąc głęboko związaną z pierwszą miłością ojca chętnie wybierałaby role
nieszczęśliwych kochanek. Karolina gdzieś w głębi serca czuła bliskość z Zofią,
choć nigdy jej nie poznała, widziała tylko jakieś ukrywane na dnie albumu
zdjęcie, od babci usłyszała kilka informacji. Temat należał do tabu. Takie
wiążą nas najbardziej.
Ustawienia pozwalają rozwikłać pogmatwane losy.
Pokazują czyje historie osób w rodzinie dźwigamy i z kim jesteśmy nieświadomie
związani; z dziadkiem, który zginął na wojnie, z wcześnie zmarłym dzieckiem lub
z ciocią, która jako Żydówka nigdy nie odnalazła swojego miejsca w rodzinie.
Ile osób, tyle historii. Jesteśmy dziećmi naszych rodzin i całkowicie
nieświadomie z miłości do naszych najbliższych chcemy „ratować” i „naprawiać”
to, co było trudne. Powtarza się prawidłowość dotycząca „recepty na szczęście”
– żyć swoim życiem i stworzyć udany związek możemy zajmując przynależne nam,
własne miejsce w rodzinie. By je uzyskać musimy pożegnać się w naszym sercu
z przodkami, przestać „dźwigać ich los”, a tym samym mieć dla nich
prawdziwy szacunek.
Wtedy możemy żyć „pełnią życia”. Wybór należy do nas….
Agnieszka Gąsierkiewicz
fragment artykułu opublikowanego w cyklu trzech artykułów w
miesięczniku SZAMAN, nr.11.2009, 12.2009, 01.2010