„Choroba kieruje nas do harmonii ciała i duszy?”
wywiad z Agnieszką Gąsierkiewicz dla „Głos – Tygodnik Nowohucki”, maj 2016
– w dniach 28-29 maja w NCK odbędzie się „Alternatywny Festiwal; zdrowie – rozwój- wiedza”. Wygłosi tam pani wykład i przeprowadzi warsztat pod tytułem „Gdy dusza boli, gdy cierpi ciało… jak uzyskać harmonię i radość życia?”. Czy cierpienia naszego ciała – to, że boli nas kręgosłup, głowa, że mamy problemy z układem trawiennym czy oddechowym – czy takie dolegliwości mają coś wspólnego z naszym wnętrzem, psychiką czy duszą?
– Praktyka pokazuje, że to, co dzieje się w naszym ciele jest bardzo połączone ze światem przeżyć, z emocjami, z trudnymi doświadczeniami, jakie były naszym lub naszych bliskich udziałem. Lubię mówić o tym, co sama sprawdziłam, co odniosło skutek i poprawiło jakość życia mojego i moich pacjentów. Można na tej podstawie wyciągać pewne ogólne wnioski, choć i tak dla poszczególnych osób nie teoria jest istotna, tylko ulga i konkretny efekt. Moim klientom zależy na tym, by mniej bolało, żeby łatwiej się żyło, żeby można było cieszyć się tym, co życie przynosi. A trafiają do mnie osoby, które mają rozmaite trudności, często są to sprawy dotyczące relacji – z partnerami, z rodziną, czasem problemy związane z emocjami – na przykład ktoś przeżywa lęk, ktoś nie radzi sobie ze złością czy smutkiem i brakiem energii życiowej. Ale też przychodzą ludzie szukający pomocy w dolegliwościach ciała – na przykład z migreną, z ciężką chorobą zagrażającą życiu, z uciążliwą bezsennością. Gdy te trudności dotyczą chorób ciała – zwykle moi pacjenci przeszli już długą drogę, chodzili do lekarzy, korzystali z różnych terapii i okazało się, że nie znaleźli trwałej ulgi. Bo być może przyczyna ich dolegliwości leży gdzieś głębiej, leki czy zabiegi na chwile ją rozbroiły, ukoiły, ale dolegliwość powraca i czegoś się domaga. Zadziwiające jest odkryć, że nasza choroba pokazuje nam coś istotnego dotyczącego nas samych, jest jak list, informacja wysłana do nas. A my często taktujemy chorobę jak wroga, jak zewnętrznego intruza, z którym trzeba walczyć. Takich słów zresztą używamy; zabić chore komórki, zniszczyć objaw, wygrać wojnę z chorobą. Tymczasem ona jest częścią nas, przecież nasze ciało i to, co się z nim dzieje to część nas… i coś ważnego nam komunikuje. To doprawdy zaskakujące. Gdy „wejdziemy w dialog” z chorobą i „usłyszymy, to co chce nam przekazać” wówczas często objawy chorobowe naturalnie odchodzą, ponieważ spełniły swoje zadanie.
– „Dogadać się z własną chorobą” -to brzmi intrygująco… tylko nie zawsze mamy na to chęć i siłę, nie wiemy też jak to robić.
– Tak, faktycznie, popatrzyć w siebie głębiej to duże wyzwanie. Wymaga to wzięcia odpowiedzialności za siebie. A łatwiej jest powiedzieć – niech ktoś mnie wyleczy, niech specjalista lub pastylka zrobi to za mnie. Żeby była jasność – ja nie jestem przeciwnikiem medycyny klasycznej, cenię ją i szanuję, są sytuacje w których jest najsensowniejszym rozwiązaniem. Chodzi o pewną równowagę, o to, żeby wziąć na tyle na ile potrafimy i na ile to możliwe własne zdrowie we własne ręce. Ważna jest też kwestia ukrytych korzyści płynących z faktu, że chorujemy. Możemy sobie zadać pytanie „co by się działo, kiedy byłbym zdrowy?”. Odpowiedź pokazuje do czego potrzeba jest nam choroba i wcale nie musi być radosna – bo może w wyobraźni pojawi się na przykład pustka wokół nas. Teraz, gdy choruję bliscy troszczą się o mnie, nawet jeśli nie są zbyt mili, to jednak mogę czuć, że jestem dla nich ważny, bo przychodzą, dopytują, coś dla mnie robią . Albo mogę porozmawiać z sąsiadami o tym jak boli, jak ciężko jest stać w kolejce do lekarza. A gdybym był zdrowy i radosny? Czy pasowałbym do otoczenia? Czy nie byłbym samotny? Musiałbym poszukać czegoś zupełnie nowego… Albo stawić czoła wyzwaniom życiowym, które budzą taki lęk, że łatwiej jest mi schować się pod parasolem cierpienia.
– Dobrze, jeśli już uznamy, że choroba jest „naszą” sprawa, częścią nas i przestaniemy czerpać z niej rozmaite korzyści życiowe, zechcemy jej „posłuchać” – to jak mielibyśmy komunikować się z chorobą, jakiego języka użyć?
– Choroba może mieć swoją „siłę napędową” na różnym poziomie i zależnie od tego, jak głęboko poza świadomością leżą uruchamiające ją mechanizmy, będzie nam łatwiej lub trudniej zrozumieć własne objawy. Do pewnych rozwiązań dotrzemy sami, gdy uczciwie wsłuchamy się w siebie. Czego domaga się na przykład moje chorujące serce? Może przypomina o trudnej historii z mojego życia i skłania mnie, żeby pogodzić się z czymś, co kiedyś było bardzo bolesne, na przykład z rozstaniem z ukochaną osobą. Może mam za coś wziąć odpowiedzialność? A może pozwolić sobie na przeżycie żalu, smutku czy złości, którym nie umiałem siły stawić czoła? A może moje serce mówi o niepokoju, który towarzyszył mi od dzieciństwa, ponieważ w mojej rodzinie nie miałem spokojnego miejsca w związku z napiętą atmosferą między rodzicami. I teraz serce mówi – zadbaj wreszcie o swoje poczucie bezpieczeństwa, zatroszcz się o siebie, to stare niebezpieczeństwo już minęło, twoje serce może już bić spokojnie. Objaw prowadzi nas do pewnego momentu naszej własnej historii- na przykład do czasu, gdy towarzyszył nam silny konflikt, jakaś sprzeczność czy niezgoda wewnętrzna lub do momentu, gdy wydarzyło się coś bolesnego dla nas, a wówczas nie byliśmy w stanie adekwatnie zareagować. Teraz objaw kieruje nas tam i niejako mówi „napraw to, załatw, rozpoznaj swoje emocje, potrzeby, uświadom sobie prawdę tamtego momentu, może masz coś wyrazić, może wziąć odpowiedzialność, a może wybaczyć komuś lub sobie…”
Są też tematy, które sięgają w głębsze obszary, czasem niełatwo je rozpoznać samemu, tu potrzebne jest wsparcie. Pomocą w takiej „komunikacji” z własną chorobą jest metoda ustawień systemowych, zwanych hellingerowskimi. Ta niezwykle ciekawa terapia pozwala rozpoznać nie tylko osobiste, wynikające z naszych własnych doświadczeń przyczyny chorób, ale też wpływ historii naszych przodków na nas. Okazuje się, że często dopiero rozpoznając starą traumę, jakieś bardzo trudne emocjonalnie zdarzenie mające miejsce u naszych rodziców czy dziadków, możemy w pełni dojść do zdrowia. Istnieje przedziwny podobny do sztafety mechanizm „przenoszenia” skutków bolesnych przeżyć przez pokolenia. I często nasza choroba, na przykład ból kręgosłupa, alergia, nawet rak – jest jakby „wspomnieniem” starego wydarzenia będącego przeżyciem przodków. My te historie niejako „nosimy w swoim ciele”, robimy to z wierności i miłości do tych, od których pochodzimy. Co ciekawe zwykle nie jest to uświadomiona miłość, jest to głęboki, archaiczny i zupełnie automatyczny mechanizm zależności w systemie. Możemy doświadczać pewnych stanów czy objawów w efekcie nieświadomej łączności, identyfikacji nawet z osobą, której bezpośrednio nie znaliśmy, bo na przykład zmarła przed naszym urodzeniem. Okazuje się, że silne traumy, mocne, trudne do przetransformowania przeżycia w zadziwiający sposób na poziomie pola informacyjnego, być może jest to poziom subtelnych struktur komórkowych, przenoszą się z pokolenia na pokolenie i pod postacią rozmaitych symptomów funkcjonują, aż nie zostaną dostrzeżone, przepracowane, uspokojone, uzdrowione. .Metoda terapii, o której mówię pomaga nie tylko rozpoznać takie zależności, ale też z szacunkiem dla naszych przodków wyjść z oddziaływania traumatycznych, starych przeżyć i powrócić do własnego, optymalnego zdrowia. Pracując w ten sposób robimy też coś dobrego dla naszych dzieci, one potem nie będą musiały przerabiać dawnych tematów.
– Czyli można powiedzieć, że paradoksalnie „choroba służy zdrowiu”?
– Tak, dokładnie, choroba pokazuje nam, gdzie jest kłopot, co nie zostało rozwiązane i tym samym prowadzi nas do harmonii i zdrowia. Nasz organizm nie jest naszym wrogiem. Jest naszym największym sprzymierzeńcem. Naturze zależy na harmonii…