Refleksje na temat rekonstrukcji wojennych
Tekst zamieszczony w miesięczniku Nieznany Świat, nr 8/2016
Odnosząc się do zamieszczonych w NŚ nr 7 felietonów dotyczących rekonstrukcji wojennych chcę opisać moje osobiste doświadczenia dotyczące losów wojennych. Osobiste nie w sensie mojej własnej historii – na szczęście mój PESEL póki co ochronił mnie – oby jak najdłużej od rzeczywistości wojennej. Osobiste – ponieważ dzięki mojej nieustannie zadziwiającej mnie pracy dane jest mi odczuć pewne aspekty tego, co należy do historii. Zajmuję się od kilkunastu lat ustawieniami hellingerowskimi i pewnie gdym tej metody nie znała, tylko usłyszała od kogoś to, co chcę teraz powiedzieć – uznałabym ten przekaz za stek bzdur, do tego raczej szalonych. Nie zamierzam nikogo przekonywać do słuszności i ontologicznej mocy doświadczeń pojawiających się w ustawieniach, ja ze swojej strony opierając się na pewnie idących już w tysiące procesach, mogę tylko powiedzieć, że im ufam. Wiem też, że rozwiązania przychodzące do nas poprzez ustawienia przynoszą wyraźne pozytywne skutki w życiu osób szukających pomocy.
A jak ma się to do tematyki rekonstrukcji bitewnych? Otóż w ustawieniach, w których pracujemy z konkretnymi tematami przynoszonymi przez klientów – na przykład z ich trudnymi emocjami, z relacjami z ludźmi, z powodzeniem w życiu, z objawami psychicznymi lub somatycznymi– często ujawnia się pewne szczególne, lokujące się gdzieś na poziomie duszy połączenie danej osoby z trudnym losem w historii jej rodziny. Czas wojny jest – nie trzeba nikogo przekonywać – wyjątkową kondensacją dramatów losu. Co ciekawe, tematyka przeżyć z okresu II wojny światowej pokazuje się dzisiaj bardzo wyraźnie u wnuków, prawnuków tych, którzy wówczas doświadczyli cierpienia. Doświadczając traumy „zaciskamy się” wewnętrznie, spinamy nasze odczucia i ciało, nie dopuszczamy ich w pełni do siebie, bo byśmy tego zwyczajnie nie udźwignęli. I może w przypadku wojny potrzeba pokoleń, ponad 70 lat, żeby powoli ból mógł odpuścić… dopiero u potomków może się on krok po kroku transformować.
Szukając z moimi klientami rozwiązania ich osobistych kłopotów często stajemy wobec historii wojennych. Wiele towarzyszących nam odczuć, tendencji przeszło już przez jedno, dwa pokolenia i wydaje się mieć źródło właśnie w czasach wojny. Tam znajdujemy początek paraliżujących lęków, objawów psychosomatycznych, wewnętrznych ograniczeń stojących na przeszkodzie osobistemu szczęściu. Metoda, którą pracuję prowadzi nas wyraźnymi odczuciami poprzez określone historie. W danym momencie stajemy się uczestnikami walki, możemy na pewnym poziomie poczuć na własnej skórze, jak to jest zabić i być zabijanym, jak to jest znajdować się na polu bitwy, jak to jest zostać porwanym przez zawieruchę wojenną, osieroconym lub wtrąconym do niewoli. Zawsze podkreślam – dane nam to odczuć na pewnym poziomie, nigdy nie możemy powiedzieć, że nasze odczucia wypełniają całość danego doświadczenia. A nawet mimo to, moc przeżyć jest niekiedy tak intensywna, że poruszamy się na granicy naszej możliwości doznawania. Dotyczy to cierpienia, bólu, ale także nienawiści, poczucia wyższości u sprawcy, przerażającego lęku u ofiary, powolnego brania odpowiedzialności za dokonane zbrodnie, oniemiałego stania wobec tego, co się wydarzyło. Co zadziwiające potomkowie uczestników działań wojennych często doznają nie tylko odczuć swoich bezpośrednich przodków, ale także osób „z drugiej strony barykady”. Przykładowo wnuk więźnia obozu może odczuwać utrudniające mu codzienne funkcjonowanie paniczne przerażenie ofiary, ale także bezwzględną chęć zadawania bólu będącą doznaniem sprawcy.
Przytoczony opis procesu terapeutycznego może wydawać się łudząco podobny do rekonstrukcji wojennych. Różni je wolicjonalność i celowość. W ustawieniu podążamy za procesem, który niejako nas prowadzi, nigdy nie wiemy jaka będzie jego tematyka i dynamika, tak więc tematów wojennych nie wywołujemy, ona pojawiają się same. Po drugie – celem nie jest tu ponowne przeżycie określonych historii, jest nim natomiast rozwiązanie naszej nieświadomej łączności z dawnymi losami.
Co pomaga rozwiązać nasz nieświadomy rezonans z przeszłością rodu? Po pierwsze wyraźne dostrzeżenie z kim, z czym jestem powiązany. Po drugie pełna szacunku postawa wobec wszystkiego, co należy do losu naszych przodków, bez wyższościowego oceniania , litowania się czy wybaczania komuś – po prostu szacunek dla tego, co miało miejsce dokładnie takiego, jakie było. Gdy zawiesimy naszą tendencję do oceny, z zadziwieniem możemy dostrzec, że najgłębszy spokój przychodzi, gdy ofiara podaje rękę sprawcy… i trwają oboje w pełnej spokoju ciszy, która zawiera cały ból, cierpienie, odpowiedzialność za czyn, a jednocześnie ta cisza i spokój pozwala przejść na poziom, gdzie znika podział i pozostaje połączenie w większej całości. Po trzecie – co istotne w kontekście tematu rekonstrukcji – odzyskujemy własne szczęście, zdrowie i życie, gdy pozostawiamy dawne losy w ich miejscu i odwracamy wewnętrzne spojrzenie ku naszym osobistym tematom. W ustawieniach wyraźnie widać, że dopóki potomkowie patrzą się na dramaty przodków, dopóki czegoś od nich potrzebują lub chcą coś dla nich zrobić – dopóty przodkowie nie mają spokoju. Jakkolwiek w szalony sposób to brzmi, wielokrotnie doświadczałam w procesach z klientami odczucie spokoju i ulgi przodków, gdy ich następcy, a moi klienci z szacunkiem odwracali się od dawnych historii i zaczynali zajmować tym, co ich własne – własnym życiem, rodziną, pracą. Niekiedy wcale nie jest łatwo oderwać spojrzenie od przeszłości, bo tak wiele naszej (najczęściej nieświadomej) miłości tam podąża. Gdy się to uda, wówczas przodkowie „oddychają z ulgą i zamykają oczy”.
Czy dokonując rekonstrukcji wojennych nie „budzimy” nieustannie naszych przodków? Podobnie jak czynimy w wezwaniu „stańcie do apelu”… oni już swoje odstali… mają prawo nie być wzywani. Nikomu to nieustanne wzywanie nie służy – ani przodkom, ani nam.
A może to kolejne pokolenie, w duszy którego wojna (wojny) ciągle się nie skończyła, potrzebuje rekonstrukcji bitewnych by zbliżyć się do tematu na tyle intensywnie, aby potem móc go rozwiązać? To co nieświadome w ten sposób dobija się do świadomości i domaga transformacji. Podobnie jak w przypadku jednej z moich klientek, która nosiła ciężkie glany, spodnie khaki i kurtki w kolorze moro, a gdy w terapii odkryła jak silnie powiązana jest z losem pradziadka, który zaginął na froncie, sama z zadziwieniem stwierdziła, że pierwszy raz w życiu ma ochotę ubrać się w lekką sukienkę…