Psycholog wobec religijności. „W stronę dobrej relacji”.
Artykuł Agnieszki Gąsierkiewicz ukazał się w miesięczniku POSŁANIEC, luty 2010
Psychologów monopol na prawdę.
Dla psychologa pytanie o religijność jest pokusą i pożywką dla omnipotencji. Wielu psychologów komentuje wydarzenia i zjawiska od społecznych po polityczne nadając swoim słowom rangę wyroczni. Ludzie potrzebują, by ktoś im dał jasne wytłumaczenie i odpowiedzi na pytane „dlaczego”, a psycholodzy chętnie realizują to oczekiwanie.
Warto pamiętać, że po pierwsze psychologia jest nauką niejednorodną, jest w niej kilka nurtów; inaczej zjawisko opisze psycholog społeczny, inaczej behawiorysta a jeszcze inaczej psychoanalityk. Po drugie każdy z tych opisów wynika z określonych założeń dotyczących rzeczywistości i żaden nie jest „jedynie słuszną prawdą”, a jedynie opisem mającym swoje granice. Uogólniające wypowiedzi psychologów są szczególnie niebezpieczne w obszarach wykraczających poza kompetencje psychologa, a wydaje się, że miedzy innymi religijność jest jednym z takich tematów.
W tym kontekście moją poniższą wypowiedź wolę traktować jako rodzaj felietonu czy osobistych refleksji powstających przez pryzmat mojego bycia psychologiem, a nie wypowiedź ex cathedra.
Wielość języków czyli współczesna wieża Babel.
Kolejna kwestia to odmienność języka psychologii od języka religii, wynikająca z różnych ujęć świata czyli paradygmatów obwiązujących w tych dziedzinach. Nie znaczy to, że jedno ujecie rzeczywistości wyklucza drugie. Są one tylko spojrzeniami z innego punktu widzenia i ukierunkowanymi na inny obszar. Wyobraźmy sobie wędrowanie po górach; jeden człowiek obejmuje swoim wzrokiem cały widok, nasyca się obrazami aż po horyzont, inny turysta zachwyci się rośliną lub kamieniem, który znajdzie pod stopami. Czy tylko jeden z nich patrzy właściwie? Nie, oboje postrzegają „równie dobrze”, tyle, że odmiennie. Podobnie jest w patrzeniu z punktu widzenia religii i psychologii. Spojrzenia te mogą się uzupełniać, ale wówczas, gdy obie strony uznają swoje odmienności. Pamiętam spotkania na krakowskiej klinice psychiatrii, w których uczestniczyli lekarze, psycholodzy, księża i filozofowie. Udane i owocne właśnie dzięki uznaniu i szanowaniu odmienności języków jakimi posługiwali się poszczególni uczestnicy.
Tak więc mówiąc o religijności z punktu widzenia psychologa poruszam się po cienkiej linii; jestem uważna, aby nie patrzyć „przez lupę na panoramę”, czyli nie „spsychologizować tego, czego językiem psychologii opisać się nie da, a mianowicie doświadczenia religijnego.
Doświadczenie religijne ma obszary, w które moim zdaniem psycholog nie jest uprawniony wchodzić, a jeżeli już to nie jako „profesjonalista”, tylko jako człowiek otwarty na to, co pojawia się we wnętrzu innego człowieka.
Co wolno psychologowi.
Niemniej religijność ma też swoje osadzenie w nazwijmy to „tkance ludzkiej”. Inna jest religijność zbuntowanego nastolatka, inna samotnej matki kilkorga dzieci, inna staruszka myślącego o odejściu, a jeszcze inna pacjenta cierpiącego na psychozę. To co łączy religie i psychologię to temat relacji. Religia jest relacją, nawet z cała jej odmiennością i niedostępnością do analizy narzędziami psychologicznymi. Kontakt człowieka z Bogiem czy boskością jest ewentualnym tematem do rozmowy z księdzem, natomiast pytanie „ co mogę zrobić, by umieć wejść w relację, by umieć nawiązać kontakt z Kimś poza sobą” – jest pytaniem dla którego psycholog jest dobrym adresatem.
Zagubiona relacja.
Każda epoka ma swój koloryt emocjonalny; mieliśmy czasy opętań i szaleństwa, przełom IX i X wieku był okresem królowania histerii, współcześnie najbardziej dotkliwie doświadczamy właśnie trudności z wchodzeniem w relację. Wokół nas pełno ludzi samotnych, rozpadających się związków, singli szukających drugiej połówki lub już na dobre „zadomowionych” w swojej samotności i przyzwyczajonych do niezależności. Pojawiają się pytania: skąd taka trudność z nawiązywaniem trwałej relacji, w jakim kierunku prowadzi ten proces i czy ma on wpływ na naszą religijność.
Jedną z istotnych przyczyn jest według mnie trudność z odnalezieniem się w naszych układach rodzinnych. Rodzina, z której pochodzimy jest dla nas bazą do nauki nawiązywania kontaktów z innymi. Tu podejmujemy pierwsze, jeszcze nieświadome decyzje dotyczące naszego poczucia bezpieczeństwa w relacjach z innymi i już jako małe dzieci rozpoznajemy czy lepiej być z innymi czy samemu. Uczymy się co to znaczy zaufać, wierzyć innemu, mieć nadzieję… Pierwszym, któremu ufamy jest „Ten Duży” – matka i ojciec. Gdy w początkach naszego życia z jakiegoś względu nie możemy oprzeć się na naszych rodzicach doznajemy uszczerbku, którego naprawa wymaga potem dużego wysiłku.
Współcześnie często dochodzi do pomieszania ról w naszych rodzinach. Rodzicom jest z różnych względów trudno; bo sami nie dostali od swoich rodziców tego, co potrzebowali i teraz nie wiedzą jak dawać dzieciom, bo są zagonieni, bo nie mogą porozumieć się z partnerem. Dziecko kocha swoich rodziców bezgraniczną miłością, jacykolwiek by oni byli, a widząc ich ból chce im za wszelką cenę ulżyć. Takie dziecko mówi w swoim sercu: „mamo, tato, lepiej ja będę cierpiał niż ty, lepiej ja będę smutny, zagubiony albo chory” i w swoim magicznym myśleniu ufa, że jego działania ulżą rodzicom. Oczywiście tak nie jest, bo każdy dorosły może jedynie sam wziąć odpowiedzialność za swój stan wewnętrzny. Jednocześnie wypowiadając takie zdanie w pewnym sensie dziecko staje się „rodzicem własnego rodzica” – to ono teraz jest „to duże”, to ono chce dawać zamiast brać od rodziców. Dziecko z czasem staje się jakby puste, ponieważ ten, kto nie wziął, nie ma co dać. Kiedy zbyt wcześnie przestajemy być dziećmi, wówczas nie zgromadzimy potrzebnego rezerwuaru do bycia dojrzałymi dorosłymi. Będziemy czuli w sercu dotkliwy brak, uzupełniali go rozpaczliwie licznymi związkami, nowymi zakupionymi gadżetami, jedzeniem lub czymkolwiek innym. Nosząc w sobie wspomniany brak mamy trudność w nawiązaniu relacji opartej o szacunek. Szacunek to postawa, w której mówię do drugiego; cieszę się, że jesteś przy mnie, zgadzam się, żebyś był dokładnie taki jak jesteś, dziękuję za to, co mi dajesz, a kiedy czegoś potrzebuję mówię „proszę”, wiedząc, że to co druga strona mi daje to podarunek, a nie obowiązek. Z takim podejściem relacja może rozwijać się w dobrym kierunku, niezależnie czy będzie to kontakt z drugim człowiekiem czy skierowanie się do Boga.
Czy można coś uczynić by nauczyć się szacunku? Można. Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo, w każdym momencie życia możemy we właściwy sposób popatrzeć na swoich rodziców i zająć przy nich odpowiednie miejsce. Także wówczas, gdy jesteśmy już całkiem dorośli, a nawet gdy rodzice nie żyją, gdyż proces ten dzieje się w naszym sercu. Ale to już temat na oddzielny artykuł…